Jestem, jestem, ale nie za bardzo miałam wenę do pisania. Bo i co tu pisać o tym, że wszystko idzie jak po grudzie i nigdy nic nie jest łatwe. Przeciwnościom nie widać końca, a tunel jest czarny i ciemny bez światełka na jego końcu. Mogłabym w sumie pisać o pracy, o funkcjach kwadratowych i o tym jakie fantastyczne pomysły przychodzą mi do głowy w związku z tymi funkcjami. Wystarczy mi jednak pisanie o tym po angielsku i na polski już sił mi brak.
Może powinnam napisać o tym jak to nie wiadomo co z człowieka wyjdzie i nigdy nie powinno się niczego zakładać, ani nikomu nadmiernie nie ufać. Czy to już paranoja?
Miotam się pomiędzy "chcę" ,a "nie mogę". Każdy wybór, który przede mną stoi jest zły, a jak nie dokonam żadnego wyboru, to też jakimś wyborem będzie i jest. Zupełnie to bez ładu i składu i pewnie nikt nie zrozumie o czym ja tu klikam, ale niech będzie.
Na szczęście skończyłam już praktyki i mam więcej czasu żeby robić wszystko oprócz tego co robić powinnam. A powinnam pisać, analizować, rysować i pisać jeszcze. A do pisania mam dużo, bo eksperyment poszedł ciekawie. Nie dobrze, nie źle ale właśnie ciekawie. Tak to jest z takim niestandardowym podejściem do uczenia, że zawsze coś ciekawego wyjdzie. To co mi wyszło czasem mnie zachwyciło, bo na przykład okazało się, że takie podejście pozwala zabłysnąć tym dziewczynom co to "nie lubią matmy" i "są bardzo kiepskie z matmy i nigdy dobre nie będą". To są ich własne słowa. Trochę mnie to kosztowało, bo takie myślenie najczęściej ciągnie za sobą zupełna rezygnację i postawę: po co próbować skoro i tak jestem słaba więc i tak mi nie wyjdzie. Zauważyłam też, że te dziewczyny z góry zakładały, że to co zrobiły i tak na pewno jest źle, więc nie zgłaszały się jak prosiłam o ochotniczki, żeby się nie ośmieszyć. Musiałam niektóre wyciągać "za uszy", a i tak ich wypowiedź zaczynała się "to na pewno jest źle...". Potrzeba więcej czasu zdecydowanie niż ja miałam, żeby popracować nad ich samooceną.