niedziela, 7 listopada 2010

Szkoła w NY

Jako studentka edukacji muszę odbyć kilkadziesiąt godzin obserwacji w szkołach publicznych. Na razie tylko sobie obserwuję, w następnym semestrze mam wcielać teorię w życie. Obserwuję więc sobie i to co zauważam jest straszne. Po pierwsze dzieciaki nie są wcale takie okropne jak się to maluje. Po drugie nauczyciele są za często nudni, formalni, a czasem nawet kompletnie nieprzygotowani. Standardem jest pogadanka nauczyciela, kiedy dzieciaki zasypiają. Ja się im wcale nie dziwię, sama czasami resztą siły powstrzymuję się przed zaśnięciem. Zajęcia są kompletnie niezorganizowane, nie ma początku, ani końca, a najgorsze to, że mało jest różnorodności.

Nie próbuję tu wcale postulować, że lekcja ma być przedstawieniem, a nauczyciel klaunem. Niektórych rzeczy nie da się pominąć i czasem rzeczywiście trzeba pogadać. Ale to naprawdę czasem. W moich doświadczeniach z dorosłymi nauczyłam się, że różnorodność ciekawych zajęć jest tym co przynosi efekty. Dyskusja, praca w grupach, zgadywanki, gry etc. A ja pracowałam z dorosłymi, którzy są w stanie skupić uwagę na dłuższy czas niż dzieci, czy nastolatki.

Kolejna sprawa to dyscyplina. Jak można spodziewać się dobrego zachowania, kiedy dzieciaki się nudzą? To kompletnie irracjonalne. Na wielu lekcjach słyszałam pogróżki: jak się nie uspokoicie, to zadzwonię do rodziców, zmienię wam oceny, dyrektorka nie będzie zachwycona i wiele innych. Żadne z nich nie przynosiły pożądanego efektu. Po obserwacji lekcji hiszpańskiego nauczycielka powiedziała mi, że ta klasa ma problemy z dyscypliną, że wszyscy na nich narzekają. Po pierwsze nie zwróciłam uwagi, żeby byli jacyś okropni. Owszem, wielu z nich zajmowało się czymś innym, wielu przysypiało. A co mieli robić, jak ta lekcja była straszna. Pani gadała i gadała, zapisywała hiszpańskie zwroty na tablicy, tłumaczyła je na angielski. Nie próbowała nawet zaangażować uczniów, poza kilkoma pytaniami zaadresowanymi w próżnię.
Te same dzieciaki na innej lekcji zachowywały się zupełnie inaczej. I nauczycielka nie musiała nikomu grozić obniżeniem oceny, ani telefonem do rodziców.

3 komentarze:

  1. Fajny wpis.. Dojrzały.

    Ja również dokonuję prawie codziennych obserwacji w naszej szkole. I co zauważam? Frustracja i zszargane nerwy nauczycielek już w nauczaniu początkowym. Zacięte usta, syk, zatrzymanie klasy i nieme oczekiwanie na ustawienie się w wyćwiczonym do perfekcji dwuszeregu, zeszyty zapełnione uwagami dosłownie za wszystko.

    I wychowawczyni Niuńka, nawiasem nauczycielka WF, której dzieci schodzą do szatni ze śpiewem na ustach. Już z daleka słychać tą rozśpiewaną, roześmianą grupkę, której pani tylko oczami pokazuje "powoli, nie wszyscy na raz".

    I oni ją słuchają...

    Mój Niuniek, na pożegnanie leci i obejmuje ją wpół. Kurcze Marzena, aż serce rośnie jak się taką klasę widzi.
    pzdr

    OdpowiedzUsuń
  2. Te nauczycielki same to sobie robią i robią to dzieciakom. Faktem jest, że nikt ich na studiach nie uczy jak uczyć, serio. Pięć lat studiów w Polsce i do wszystkiego musisz dojść sama, albo nie dojść nigdy i wypracować sobie syczący styl nauczania. One nie wiedzą, że można inaczej. Tutaj jest podobnie. Ta nauczycielka, która trzyma klasę cały czas zainteresowaną sama musiała się douczać na internecie. Młoda, uczy tylko kilka lat i mówi, że nie nauczyli jej tego w szkole. Wyszukuje różne plany lekcji i stąd bierze inspirację.
    Ja miałam to szczęście, że jak zatrudniono mnie w szkole językowej, to miałam okazję obserwować właściciela szkoły, który uczył. On dał mi też kilak uwag jak obserwował moje klasy. A nauczycielem był świetnym, więc i ja się od niego nauczyłam. Teraz na zajęciach też mam bardzo przydatne techniki, ale to zależy od profesora, ja dobrze trafiłam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przed laty, gdy mnie jeszcze uczono, mój kolega kończący studia powiedział: "w przyszłym semestrze będę uczył. Z tematem nie ma kłopotu ale nikt mi nie mówił jak mam się zachować jeśli student mi powie, że go wątroba boli!". I dobrze, że tym specjalistom od nauczania nauczania nie przyszło do głowy włączyć ten problem do ich metodologii, bo by były drętwe wykłady o uczeniu studentów z bólem wątroby, z bólem nerek, z bólem dwunastnicy...

    OdpowiedzUsuń