Nie wiem jak to jest, że złośliwość pogody zawsze psuje weekendy, a kiedy człowiek ma iść do pracy to rozpogadza się i słoneczko śmieje się z nas szyderczo. najlepszym przykładem długi weekend czwartolipcowy.
Człowiek miała wielką ochotę na spływ kajakowy, och jaką wielką. Umówiła się na niedziele, bo w sobotę nie chciało nam się wstawać wcześnie. A w rzeczoną niedzielę jak nie lunie, jak nie zagrzmi. Nic to, człowiek z jeszcze innymi ludziskami pojechała na miejsce gdzie olbrzymia grupa innych ludzików kempingowała sobie w najlepsze. Zanim dojechaliśmy to lało już kompletnie i słabo było widać cokolwiek. Mimo tego chcieliśmy wynająć sprzęt i płynąć. Nic z tego, za duży deszcz, za niebezpiecznie. Nikt nie wynajmie nam kajaków. Ok, posiedzieliśmy z grupą i wieczorem jak się rozpogodziło wróciliśmy do Nowego Jorku. Okazało się, że w Nowym Jorku trochę też padało, ale nie tak strasznie. Następnego dnia (Święto Niepodległości) w największe korki postanowiliśmy jechać na to samo miejsce.* Takie mieliśmy parcie na te kajaki.
Było pięknie, słonecznie i byliśmy pewni, że już nic nam nie przeszkodzi. Nic z tego. Przez noc woda zaczęła spływać z górek i pagórków całymi wodospadami do rzeki i nikt na tym odcinku Delaware nie chciał wypożyczyć nam kajaków. A przejechaliśmy kawałek, pytając wszędzie. Wszędzie słyszeliśmy, że rzeka jest rwąca, niebezpieczna, głęboka.
Wzięliśmy zatem ponton, ale to nie to samo. Ponton jest powolny, ciężki w sterowaniu, ciężko się wiosłuje, a poza tym nie da rady wypożyczyć ponton na jedną osobę. Widoki nadal były piękne, ale pogoda z poprzedniego dnia nawet wtedy zdołała pokrzyżować nam plany.
A to ostatnie zdjęcie dla ochłody w tych gorących dniach.
*
Zastanawiacie się pewnie dlaczego nie zostaliśmy na noc, skoro cała grupa kempingowała. Otóż musieliśmy wracać, bo Szekspir cały czas choruje i musimy dawać mu lekarstwa. Poprosić kogoś, żeby nakarmił kota pod naszą nieobecność to jedno, a poprosić, żeby kotu wstrzykiwał lekarstwo do paszczki to już co innego.
Rzeka była troszkę bardziej rdzawa niż na zdjęciach i żartowaliśmy, ze możemy udawać że płyniemy Colorado :)
OdpowiedzUsuńDo widzenia evita_duarte
OdpowiedzUsuń:))))))))))))))))))
OdpowiedzUsuńOstatnie jest najpiękniejsze. Ale pewnie w lutym uznam że dokładnie na odwrót ;)
OdpowiedzUsuńTelemach- w tym całe piękno :) A zdjęcie jest z 26 grudnia, który tutaj jest dniem pracującym. wtedy jednak spadło tak dużo śniegu, że drogi były nieprzejezdne, żadne metro nie działało, a w TV non stop powtarzali, żeby nie wychodzić. Nikt nie poszedł wtedy do pracy, więc w taki przypadku tez byś się ucieszył. Pogoda podarowała nam drugi dzień świąt :)
OdpowiedzUsuńPowiedziałem " do widzenia", a więc jestem. Za oknem ciapas, czyli deszcz ciap,ciap w parapet.
OdpowiedzUsuńIrek- a gdzie Twoje miejsce blogowe? Do widzenia.
OdpowiedzUsuńNie mam jeszcze swojego miejsca blogowego. Jestem szczeniak netowy. :)))))))))))))))))
OdpowiedzUsuńJeszcze- rozumiem, że będzie :)
OdpowiedzUsuńSzczeniak? Wolę koty, ale szczenięta tez mogą być ;)
widoki niczym w Bieszczadach :)..no, po deszczach niebezpieczna, rwąca woda..
OdpowiedzUsuń