sobota, 5 czerwca 2010

Uroczysta inauguracja lata- drinkiem i kiełbaską

Na długi Memorial Weekend pojechaliśmy z garstką znajomych poza miasto. Jakieś bajorko, jakaś rzeczka, jakieś pagórki, mnóstwo alkoholu i żarcia i my- cztery pary i jedna siedmiolatka. Miało być mnóstwo atrakcji, pływanie, jazda konna i inne cuda. Był grill, łowienie ryb, margarity i mohito. Ja jestem zwolenniczką margarit, bo po rumie to łeb mi pęka następnego dnia. Nagrałam się w badmintona jak głupia, bo oprócz pluskania się w pobliskiej rzece była to jedyna aktywna rozrywka. Podobało mi się, nie mówię, że nie. Kiedy ja ostatni raz widziałam maki, a niezapominajki, a kaczeńce? Nie mogłam się tego wszystkiego nachapać- nie wiem na jak długo będzie musiało mi wystarczyć. Ale czy zdecyduję się na następny taki wyjazd? Chyba nieprędko. Kajaki, łódki, jakaś wspinaczka może, albo chociaż jazda na rowerach- to już prędzej. Wieczorem ognisko, albo grill, ale na boginię, nie gazowy! Niby ta kiełbaska podpieczona, niby z grilla, niby ok, ale nie ma tego zapachu. No to po prostu nie to samo. Koleżanki się śmieją, że na ognisko to sobie jechać mogę w Polsce, a nie tutaj. Bzdura- wielkie miastowe się znalazły Samantha i Miranda czy coś. Ja od miasta lubię odpocząć, po to stąd wyjeżdżam. Następnym razem wybiorę camping (wiedzieliście, że słownik dopuszcza dwie pisownie- camping i kemping?).