poniedziałek, 8 lipca 2013

Łszy i wszy, czyli czytamy Konopnicką

W czytaniu zaniedbałam się ostatnio z powodu braku czasu, a może raczej z powodu lepszych wrażeń i rozrywek. Dla siebie czytam więc niewiele, za to Młodemu czytam codziennie. Oscar uwielbia jak mu czytać pomału, wyraźnie, a nawet przesadnie, wymawiając wyrazy i raz po raz spoglądając w jego stronę. Jak jest rozbudzony to czytamy sobie głośno, pokrzykujemy przy każdym wykrzykniku i śmiejemy w głos nawet jak nie jest do śmiechu. Kiedy zasypia czytam stłumionym głosem, głaszcząc go po główce, a on pomału przysypia uśmiechając się i ziewając na przemian. Czytam mu prawie wyłącznie po polsku. Doszłam do wniosku, że angielskiego i tak się dobrze nauczy, a trzeba mu zaszczepić chęć mówienia i czytania po polsku. Jeśli nie miłość, to choć sympatię do języka.

Ostatnio czytamy więc "O krasnoludkach i sierotce Marysi" Konopnickiej. Nie wiem, czy pamiętacie tę książkę, ale jeśli nie, to powiem szczerze, że warto przeczytać. Jakim cudnym językiem jest ona pisana! Ileż pięknych imiesłowów. Najeżona jest tymi wszystkimi "powiedziawszy", "usiadłszy" i "wysłuchawszy", że aż nieprzyzwyczajony język się plącze. A zdania jaki długachne, złożone. Zobaczcie na przykład to: "Lud w tej krainie tak jest wojenny i mężny, iż drobne dzieci pieką w gorącym popiele kartaczowe kule, które gdy w żarze z trzaskiem pękać poczną, co jest całkiem niebieskiemu grzmotowi podobne, wtedy chłopcy, od pieluch już śmiercią gardzący, a i mdłe dziewczątka nawet, wygrzebują one pękające z okrutnym hukiem kartacze i dymiące jeszcze wprost do gęby kładą."
Nie piękne?