czwartek, 16 grudnia 2010

O co z tym Jasiem...

O co chodzi z tym Jasiem? Jaś na początku się starał, ale cokolwiek by nie zrobił, nigdy nie było to wystarczająco dobre dla jego nauczyciela. I rzeczywiście za mało mamy wiadomości na temat samego nauczyciela czy ucznia. Nie wiemy na przykład ile lat ma nasz uczeń. Przeciętny uczeń w wieku szkolnym od 6 do 18 lat najprawdopodobniej by się zniechęcił. Nie ma co się starać, ciągle próbować, kiedy i tak to nie ma sensu. Bo jaki jest sens próbować podnieść wielki głaz.
Każdy nauczyciel powinien wiedzieć, że zaczyna się od odważników kilku-kilowych. Takich, żeby były nadal ciężkie dla ucznia, ale żeby był w stanie im sprostać.
Miałam takich nauczycieli, którzy uważali, że tylko oni zasługują na piątkę, dla najlepszych studentów były oceny niższe. Tak wysoko podniesiona poprzeczka nie sprawia, że uczeń skacze wyżej. Raczej sprawi to, że uczniowi przestanie zależeć i prześliźnie się pod tą poprzeczką. Nie sądziłam, że i tutaj trafię na kogoś takiego. Trafiłam. Naprawdę miałam ochotę dać sobie spokój, bo były momenty, że czułam się jak Syzyf. Zawsze znalazło się coś, do czego można było się przyczepić- numery stron, przecinki, czcionka. I nie był to bynajmniej przedmiot, który przyda mi się jeszcze kiedyś. Mam to już za sobą, chociaż oceny jeszcze nie znam.

środa, 24 listopada 2010

Jasio, student Waldemara

Wyobraźmy sobie sytuację. Jest uczeń, Jasio, który jest przeciętnym dzieciakiem. Jasio uczy się ok, niektóre przedmioty idą mu lepiej niż inne. Ot zwyczajny uczeń. Jasio jest za to bardzo dobry w siatkówce. Nauczycielem- trenerem jest, Waldemar, który jest byłym mistrzem świata i ma bardzo wysokie wymagania. Waldemar stawia Jasiowi i reszcie studentów takie same wymagania jakie stawia sobie. Uważa, że uczniowie powinni być co najmniej tak sprawni i dobrzy jak on. Za każdym razem kiedy Jasio gra z nauczycielem wie, że nie ma szans sprostać wymaganiom. Nauczyciel uważa, że Jasio powinien starać się jeszcze bardziej, jeszcze ciężej pracować.
Czy Jasia wyniki się poprawią?

środa, 17 listopada 2010

Jesień w Nowym Jorku

Ta pora roku nawet w mieście może być dość kolorowa i chociaż jesień się już prawie kończy to nadal jest na co popatrzeć. Za resztą, co ja będę strzępić język- zobaczcie sami.


Photo0180.jpg




























poniedziałek, 15 listopada 2010

How to Tie a Tie, czyli jak zawiązać krawat

Wiele osób nie potrafi nawet zabrać się do wiązania krawata. Okazuje, się, że są różne style wiązania i mody. Mieliście pojęcie? ja nie. Ktoś nawet zrobił cała stronę, która zajmuje się tylko i wyłącznie nauczaniem ludzi jak ten krawat wiązać. A Wy umiecie zawiązać krawat?


niedziela, 7 listopada 2010

Szkoła w NY

Jako studentka edukacji muszę odbyć kilkadziesiąt godzin obserwacji w szkołach publicznych. Na razie tylko sobie obserwuję, w następnym semestrze mam wcielać teorię w życie. Obserwuję więc sobie i to co zauważam jest straszne. Po pierwsze dzieciaki nie są wcale takie okropne jak się to maluje. Po drugie nauczyciele są za często nudni, formalni, a czasem nawet kompletnie nieprzygotowani. Standardem jest pogadanka nauczyciela, kiedy dzieciaki zasypiają. Ja się im wcale nie dziwię, sama czasami resztą siły powstrzymuję się przed zaśnięciem. Zajęcia są kompletnie niezorganizowane, nie ma początku, ani końca, a najgorsze to, że mało jest różnorodności.

Nie próbuję tu wcale postulować, że lekcja ma być przedstawieniem, a nauczyciel klaunem. Niektórych rzeczy nie da się pominąć i czasem rzeczywiście trzeba pogadać. Ale to naprawdę czasem. W moich doświadczeniach z dorosłymi nauczyłam się, że różnorodność ciekawych zajęć jest tym co przynosi efekty. Dyskusja, praca w grupach, zgadywanki, gry etc. A ja pracowałam z dorosłymi, którzy są w stanie skupić uwagę na dłuższy czas niż dzieci, czy nastolatki.

Kolejna sprawa to dyscyplina. Jak można spodziewać się dobrego zachowania, kiedy dzieciaki się nudzą? To kompletnie irracjonalne. Na wielu lekcjach słyszałam pogróżki: jak się nie uspokoicie, to zadzwonię do rodziców, zmienię wam oceny, dyrektorka nie będzie zachwycona i wiele innych. Żadne z nich nie przynosiły pożądanego efektu. Po obserwacji lekcji hiszpańskiego nauczycielka powiedziała mi, że ta klasa ma problemy z dyscypliną, że wszyscy na nich narzekają. Po pierwsze nie zwróciłam uwagi, żeby byli jacyś okropni. Owszem, wielu z nich zajmowało się czymś innym, wielu przysypiało. A co mieli robić, jak ta lekcja była straszna. Pani gadała i gadała, zapisywała hiszpańskie zwroty na tablicy, tłumaczyła je na angielski. Nie próbowała nawet zaangażować uczniów, poza kilkoma pytaniami zaadresowanymi w próżnię.
Te same dzieciaki na innej lekcji zachowywały się zupełnie inaczej. I nauczycielka nie musiała nikomu grozić obniżeniem oceny, ani telefonem do rodziców.

niedziela, 31 października 2010

Halloween 2010

Zdjęcie mówi więcej niż jakiekolwiek słowa. A Wy jak świętowaliście?



piątek, 29 października 2010

Halloween nie tylko dla dzieci




Znów nadchodzi ten dzień, kiedy każdy ma okazję poudawać kogoś innego. Ot aktorstwo dla każdego, czyli Halloween. Typowo amerykańskie święto, którego nieodłączną częścią są "straszne" dekoracje, kostiumy, łakocie i oczywiście mnóstwo śmiechu. Dzieci maja w Halloween świetną zabawę, trick or treat polega na chodzeniu od domu do domu, lub w mieście od sklepu do sklepu i zbieranie słodyczy. Ten kto odmówi "okupu może liczyć się z przykrymi konsekwencjami. Psikusy przebierańców mogą być nieszkodliwe, ale tez dotkliwe, jak na przykład obrzucenie okien jajami. Tak, dzieci zdecydowanie mają dobrą zabawę w Halloween, ale ciężko stwierdzić czy najlepszą. W większych miastach odbywa się coroczna parada. Nocną porą, kiedy dzieci już dawno śpią na ulice wychodzą całe grupy dorosłych przebierańców. Z resztą dorosłość jest kwestią dyskusyjną, więc powiem lepiej: dzieci w wieku starszym :) Na ulicach Nowego Jorku na co dzień zobaczy mona wyjątkowo ciekawe osobniki, ale Halloween jest do tego najlepszą okazją. Kostiumy piratów i czarownic są chyba najbardziej popularne, ale są też tacy, którzy przebierają się bardziej oryginalnie.
Dla mnie Halloween jest okazją by się dobrze bawić do późna i oczywiście być kimś innym przez chwilę. W zeszłym roku przebrałam się z Cruellę de Vil. Takie przebranie o ile trafione, pociąga za sobą fakt bycia kimś rozpoznawalnym. Mnie znajomi na imprezie nie poznali, za to na ulicy zaczepiali mnie ludzie i robili sobie zdjęcia :) W tym roku też będę znaną postacią, zobaczymy na ile rozpoznawalną.

niedziela, 24 października 2010

Wyciągnęli mi wtyczkę, czyli gdzie jest House

W telewizji oglądam pasjami tylko dwa seriale House i Grey's Anatomy. Wyobraźcie sobie jak mnie szlag jasny trafił kiedy ponad tydzień temu Fox i My9 zniknęły z mojej kablówki. Co jest kurka! Kablówka i właściciel tych dwóch stacji nie dogadali się w sprawie kasy. Co mnie to obchodzi, ja chcę moje programy! W poniedziałek jeszcze miałam nadzieję, że coś się zmieni, ale nie. Trzymają nas w ciemnościach. Mogłabym sobie teoretycznie próbować oglądać te programy przez zwykła antenę, ale mieszkam na parterze i jest klops. Programy mi się "zacinają".

W poniedziałek byłam strasznie wściekła, kiedy nie mogłam obejrzeć House. Co to za metody, żeby widzów angażować w takie sytuacje. Niech dogadują się między sobą. Nie chcę decydować kto jest chciwy, albo kto jest skąpy. Nie chcę stawać po żadnej ze stron. Chcę moją TV!

sobota, 16 października 2010

It gets better

"It gets better" to kampania, która ma na celu pomoc homoseksualnym nastolatkom prześladowanym w swoim otoczeniu. A jakie to otoczenia nastolatków jest wszyscy chyba pamiętamy. Ja nie przypominam sobie nawet jednej osoby, która przyznawałaby się do homoseksualizmu otwarcie w średniej szkole, do której uczęszczałam. Do szkoły chodziło około 800 osób, więc statystycznie jest niemal niemożliwe, żeby nie było lesbijek czy gejów wśród nas. Pamiętam co prawda na kilku imprezach całujące się dziewczyny, ale one same zapierały się, że z homoseksualizmem nie miało to nic wspólnego. To były ponoć tylko takie cool eksperymenty. Z resztą dziewczyny były cool, więc nikt na to nie zwrócił uwagi. Z resztą o ile trzymające się za ręce dziewczyny są do zaakceptowania, a nawet te całujące się to już chłopaki nie. To wiąże się chyba z tym co napisała futrzak pod jednym z poprzednich wpisów. Faceci boją się gejów, kobiety nie boją się lesbijek. Faceci boją się o posadzenie bycia "ciotą". Dziewczyny maja w nosie czy ktoś ich nazwie "lesba".
Dzieciaki homoseksualne, albo te oskarżane o homoseksualizm nie moją w szkole lekko. Ciągłe naśmiewanie, a nawet przemoc często prowadzą do samobójstw. Kampania "It gets better" naprawdę nabrała rozpędu po samobójstwie Tylera Clementi. Już nie tylko prywatne nieznane osoby przekonują, że warto przetrwać szkolę, bo później będzie lepiej. Do kampanii przyłączyły się również osoby publiczne, sławne. Opowiadają o swoich przeżyciach z czasów szkolnych i o tym, że też kiedyś myśleli, żeby się poddać. A teraz cieszą się, że się nie poddali, bo watro poczekać, przeczekać i będzie lepiej. Polecam zwłaszcza to wideo teksańskiego polityka. To już jakiś dowód, że jest lepiej niż nawet parę lat temu, kiedy samo przyznanie się do homoseksualizmu byłoby politycznym samobójstwem. Teraz nie jest nim nawet przemówienie wygłoszone przed City Council.
Kampania, kampanią, a co innego działania przeciwko prześladowaniom inności w szkołach. Co mają robić nauczyciele, pedagodzy? Nikt nie uczy ich przeciwdziałaniu agresji słownej czy czynnej. Co mają robić rodzicie, do kogo się zwrócić? Często sami nauczyciele czy rodzice to homofobi, do kogo wtedy ma się zwrócić dzieciak. Łatwo mówić, że będzie lepiej, jeszcze trzeba pomóc przetrwać te kilka najgorszych lat.

środa, 6 października 2010

Do następnego razu

Zaniedbałam się blogowo, powiecie państwo i będziecie mieć rację. I to nie to, że nie miałam czasu pisać, ani tez nie to, że nie było o czym- czas i temat zawsze się znajdą. Jakoś zwyczajnie nie czułam w kościach chęci pisania. Czasem, jak już zupełnie opadały mi ręce, wtedy miałam ochotę wyrzucić coś z siebie, ale brakowało mi słów. Tak było na przykład po tym jak osiemnastolatek z New Jersey popełnił samobójstwo, kiedy dowiedział się, że jego współlokator nagrał go w sytuacji intymnej z innym studentem i rozpowszechnił wideo w sieci. Słowa nie były w stanie ogarnąć moich myśli... Było jeszcze kilka takich momentów.

Tymczasem lato skończyło się raptownie, jeszcze koniec września był gorący. Teraz coraz częściej pada, coraz mniej słońca. Coraz więcej za to nauki i pracy. Możliwe jeszcze, ze poproszę Was o pomoc w pisaniu, bo wywiady mam do zrobienia i takie inne. Na razie to nie mam nawet koncepcji, więc zaczynać nie będę. Do następnego razu.

sobota, 11 września 2010

Płonie ognisko w lesie...


Lubię zapach ogniska. Zawsze kojarzy mi się z latem, campingiem, zabawą. Same dobre wspomnienia przychodzą mi do głowy. Patrzeć na ogień też lubię. Wolę oczywiście ognisko, ale w świeczki tez się wpatruję. Zimne ognie są dla mnie doskonałością :)

piątek, 30 lipca 2010

Aaaa, that's a lot of hair, czyli obcięłam włosy

Włosy wcześniej dostawały mi do tyłka. Teraz nie dotykają ramion nawet. Zadjęcia siebie we włosach, które pozostały dam kiedy indziej. Na razie te, które poszły na perukę.



niedziela, 25 lipca 2010

Parapetówka

Kiedyś trzeba było, dlaczego więc nie teraz. Wreszcie zrobiliśmy parapetówkę. Wcale, ale to wcale mieszkanie nie jest jeszcze takie, jakie powinno być. Ale wprowadziliśmy się w listopadzie, więc wypadało już ludzi zaprosić. Zrobienie wszystkiego tak, jak bym chciała może przecież zająć jeszcze dużo czasu. Zapraszanie ludzi niestety wiąże się z przygotowaniami, nawet jeśli nie zamierza się gotować w dosłownym tego słowa znaczeniu. Coś do jedzenia musi być, a za gorąco jest na ciepłe dania. Natomiast przygotowywanie zimnych przekąsek zajmuje okropnie dużo czasu. Takie toto niepozorne, chapsnie się raz dwa i znika, a napracować się trzeba jak nad czymś niesamowicie spektakularnym. Narobiłam się więc trochę ,ale zabawa była świetna. Znajomi dopisali, jedzenie smakowało, drinków nie zabrakło. Szekspir tylko nie był całym zamieszaniem zachwycony, bo całą imprezę przesiedział w sofie.

piątek, 16 lipca 2010

Nie jestem homofobem, ale...

Po takim początku zdania nic tylko spodziewać się prawdziwie homofobicznego występu. Nie mam nic przeciwko homoseksualistom, ale:
  • Niech nie obnoszą się ze swoją seksualnością, niech robią co chcą u siebie, nie na ulicy (to chyba najczęstszy i najgłupszy argument)
  • Trzeba chronić "tradycyjne" wartości- małżeństwo to kobieta i mężczyzna (jakoś nikt nie krzyczy o wartości rodziny, kiedy matka z trójką dzieci musi uciekać od męża kata)
  • Nie dla adopcji dzieci przez homoseksualistów, dziecko potrzebuje mamusię i tatusia ( a co z samotnymi rodzicami, a co z dziećmi z domów dziecka?)
Homofobia się szerzy pod płaszczykiem troski o społeczeństwo, o wartości i jeszcze inne wzniosłe idee. Nawet nie będę odpierać tych bzdurnych argumentów, bo jak ktoś chce słuchać to już to wszystko słyszał, a jak ktoś nie chce nawet słuchać to ja go nie przekonam.
Paweł Kukiz pokazał się z najgorszej strony.

PS. JA nie mam nic przeciwko Kukizowi, ale jak na niego patrzę to robi mi się niedobrze. Prawo powinno mu zakazać pokazywać się publicznie, bo coś mi mówi, że nie tylko ja mam odruch wymiotny.

czwartek, 15 lipca 2010

Torba

Zmęczona targaniem zeszytów i książek pod pachą (taką pilną jestem studentką) postanowiłam kupić sobie pojemną torbę, z tych co to wszystko się w nich mieści, a jednak wyglądają lekko. Mam tych swoich dupereli bez miary to i torba sama w sobie nie mogła być za ciężka, więc chociaż podobają mi się te usztywniane kuferkowate torebki, to taka odpadła od razu w przedbiegach. Szukałam tego dziadostwa długo, bo i ceny mnie odstraszały i prawdziwego dziadostwa kupić nie chciałam :) Pojechałam nawet specjalnie do kilku malli, a nienawidzę takich zakupów. Aż w końcu się zdecydowałam kupić on-line torebkę letnią:
http://www.aldoshoes.com/static/webUpload/731/26_furay_32_6.jpg
Jest wystarczająco duża, żeby zmieścić wszystkie moje pierdołki plus książki, zeszyty i piórnik (posiadam takowy :)). W dodatku torba kosztowała niewiele, dlatego pomyślałam sobie, że w końcu znajdę jakąś fajniejszą i kupię sobie w jesiennym kolorze. No i znalazłam jeszcze zanim ta przyszła mi pocztą.
http://media.kohls.com.edgesuite.net/is/image/kohls/633239_Black?wid=1000&hei=1000&op_sharpen=1
I teraz mam dwie duże torby, obydwie super lekkie i wygodne i obydwie zaakceptowane przez Szekspira. On lubi włazić do wszelakich worków, pudełek, szuflad etc. A pomyśleć, że tydzień temu nosiłam zeszyt pod pachą. Może przydałaby mi się czerwona torba- na zeszyty oczywiście ;)

wtorek, 13 lipca 2010

A w piątek na Manhattanie

A w piątek na Manhattanie było dużo ciekawiej i fajniej niż w sobotę na greenpoincie. Wybrałam się mianowicie ze znajomymi do Central Parku na piknik i wynajęliśmy sobie łódki. Ktoś przynióśł wino i było fajnie. Dawno się tak nie uśmiałam :)



niedziela, 11 lipca 2010

A w sobotę na Greenpoincie

Jak ktoś ma polskich przyjaciół w Nowym Jorku to prędzej czy później wyląduje na Greenpoincie. A Greenpoint jest bardzo specyficzny, po pierwsze więcej osób mówi tam po polsku niż po angielsku. Dla mnie to jest zawsze jakieś zaskoczenie, nawet jeśli wiem z góry, że tak będzie.
Tym razem wylądowałam w barze, gdzie byli sami Polacy. Tylu łysych głów na raz już dawno nie widziałam. Po drugie muzyka co i rusz nas zaskakiwała, w pewnym momencie leciał takie kawałki, które były uznawane za obciachowe nawet jak ja byłam gówniarą. No ciekawe doświadczenie, mówię wam. Czułam się tak, jakby ktoś nagle wyrwał mnie z mojego świata i przeniósł do równoległej rzeczywistości. Niby to byłam ja, niby w Nowym Jorku, a jednak zupełnie inaczej. Zrażeni muzyką postanowiliśmy się gdzieś przenieść. Na nasze nieszczęście kuzyn mojej przyjaciółki upodobał sobie barmankę w innym polskim miejscu. Tak bardzo chciał tam iść, że zgodziliśmy się. Ojej, wpadliśmy jak z deszczu pod rynnę. Co za towarzystwo, co za muzyka- nie do opisania, trzeba samemu przeżyć, chociaż nie polecam. Koleżance mojej głupio było, że nas wyciągnęła na taki wieczór. Sama nie spodziewała się takich klimatów, ale dla mnie cale doświadczenie było generalnie dosyć zabawne.
Szkoda tylko, że pomimo naszego wielkiego poświęcenia kuzyn mojej koleżanki i tak dostał kosza.

wtorek, 6 lipca 2010

Krótka notka streszczająca

Semestry letnie to jest jakaś porażka. Trwa toto pięć tygodni, ale materiał trzeba przerobić cały i nie ma czasu na zatrzymywanie się w miejscu. Ja wzięłam sobie w pierwszym semestrze dwie klasy i ledwo wyrabiam, ponoć większość ludzi bierze jedną, teraz już rozumiem dlaczego. Uczę się zatem pilnie i tak ostatnio wygląda moje życie: Szkoła, nauka w domu, znów szkoła, znów nauka w domu, powtórki Grey's Anatomy (oglądam sobie od pierwszego sezonu:)), rowery, znów nauka. Ostatnio śnią mi się funkcje, a to już świadczy przede wszystkim o braku innych wrażeń. Pomagam tez takim dwóm uczyć się do egzaminu, bo poprosił mnie o to profesor, a ja nie potrafiłam odmówić. J. śmieje się, że przełamuję stereotypy, bo te dwie to Azjatki, więc teoretycznie powinny być lepsze ode mnie. Ale tak to jest już ze statystyką, że ma się nijak do indywidualnych przypadków. Ogólnie to fajnie być znów studentką, chociaż niektóre znajome w klasie mają 19 lat, więc czasem tak jakoś dziwnie :) Nic to, niedługo już skończą mi się zajęcia undergrad, a na wyższych będą ludzie starsi, tak mnie się przynajmniej wydaje.

Poza tym pięknie się ostatnio zrobiło, albo przynajmniej pięknie było, bo teraz znów wróciła dusząca wilgotność. Na wakacje przydałoby się gdzieś wybrać, a tu ani za bardzo ni ma kiedy ani za co, bo i czas i kasę pochłania szkoła. Pozostaną mi tylko te tłoczne nowojorskie plaże i parki.

sobota, 5 czerwca 2010

Uroczysta inauguracja lata- drinkiem i kiełbaską

Na długi Memorial Weekend pojechaliśmy z garstką znajomych poza miasto. Jakieś bajorko, jakaś rzeczka, jakieś pagórki, mnóstwo alkoholu i żarcia i my- cztery pary i jedna siedmiolatka. Miało być mnóstwo atrakcji, pływanie, jazda konna i inne cuda. Był grill, łowienie ryb, margarity i mohito. Ja jestem zwolenniczką margarit, bo po rumie to łeb mi pęka następnego dnia. Nagrałam się w badmintona jak głupia, bo oprócz pluskania się w pobliskiej rzece była to jedyna aktywna rozrywka. Podobało mi się, nie mówię, że nie. Kiedy ja ostatni raz widziałam maki, a niezapominajki, a kaczeńce? Nie mogłam się tego wszystkiego nachapać- nie wiem na jak długo będzie musiało mi wystarczyć. Ale czy zdecyduję się na następny taki wyjazd? Chyba nieprędko. Kajaki, łódki, jakaś wspinaczka może, albo chociaż jazda na rowerach- to już prędzej. Wieczorem ognisko, albo grill, ale na boginię, nie gazowy! Niby ta kiełbaska podpieczona, niby z grilla, niby ok, ale nie ma tego zapachu. No to po prostu nie to samo. Koleżanki się śmieją, że na ognisko to sobie jechać mogę w Polsce, a nie tutaj. Bzdura- wielkie miastowe się znalazły Samantha i Miranda czy coś. Ja od miasta lubię odpocząć, po to stąd wyjeżdżam. Następnym razem wybiorę camping (wiedzieliście, że słownik dopuszcza dwie pisownie- camping i kemping?).

sobota, 22 maja 2010

Burdel na kółkach- będzie o szkole

W poniedziałek miałam bardzo ważny test, a po tym bardzo ważnym teście już z rana dostałam e-mail od nauczyciela, że dostałam 99%. Pan profesor bardzo mi pogratulował, stwierdził, że było przyjemnością mieć mnie w klasie i że nie muszę podchodzić do egzaminu. Moja pierwsza myśl: Huuuraaa! Huuurrraaa! Zwolnił mnie z egzaminu ! Chociaż jak mam być szczera to na to liczyłam, bo obiecał, że najlepszych zwolni, a ja z każdego testu miałam wyniki dobre, prace domową zawsze oddawałam i udzielałam się często na zajęciach.
Moja druga myśl: TYLKO 99! Co zrobiłam źle! Napisałam więc do pana profesora, że przyjemność była po mojej stronie, bardzo podobały mi się zajęcia i czy mógłby zamieścić odpowiedzi do testu on-line, ja bardzo proszę, bo mnie będzie dręczyć. Odpowiedź dostałam natychmiast i niedługo pojawiły się odpowiedzi. Mam nadzieję, że współpraca z innymi profesorami będzie równie łatwa.
Tymczasem zapisywałam się na zajęcia letnie i znów odświeżyłam sobie znajmość słownictwa niecenzuralnego. Jeździłam tam specjalnie, wydzwaniałam, logowałam sie na internecie, no normalnie jak mam przez to przechodzić za każdym razem to mi się szkoły odechciewa. Brooklyn College ma burdel na kółkach, nikt nic nie wie, nikogo nic nie obchodzi i najlepiej ich wszystkich zostawić w spokoju, a nie zmuszać do pracy. Jedni odsyłają do drugich, drudzy do trzecich, a ci trzeci albo maja właśnie przerwę, albo w ogóle ich nie ma, albo każą zapytać się tych pierwszych. Byłam jednak wytrwała i zapisałam się, grafik mam beznadziejny i zapłacic musialam calośc z góry bo czas rejestrowania się w programie ratalnym upłynął. Nie mogłam jednak zapisac się wcześniej bo potrzebowałam zgody szefa departamentu na zarejestrowanie przed oceną z klasy, której egzamin będzie w przyszłym tygodniu, a z którego jestem zwolniona. Czy to ma dla Was jakis sens? Nie mogę się zarejstrowac na klasy następne, bo jeszcze nie mam oceny z tej klasy. Ale termin rejestracji upływa przed ostatnim egzaminem, a nawet po nim ocena w systemie może być dopiero po kilku tygodniach. Potrzebuję więc specjalnego pozwolenia, jakby oceny z midtermu nie wystarczyły...

czwartek, 20 maja 2010

What would you do?

"Nazisci najpierw przyszli po komunistow, a ja cicho siedzialem,
bo nie bylem komunista.
Potem przyszli po zydow, a ja cicho siedzialem, bo nie bylem zydem.
Potem przyszli po zwiazkowcow, a ja cicho siedzialem,
bo nie bylem zwiazkowcem.
Potem przyszli po katolikow, a ja cicho siedzialem, bo bylem protestantem.
Potem przyszli po mnie i wtedy juz nikt sie nie zostal by wtawic sie za mna."


Lubię plażę, szum oceanu i gadanie ludzi. Lubię jeździć na plaże niezbyt tłoczne, ale też nie odludne. Z resztą odludnych to chyba ze świecą szukać. Kiedyś, pewnie ze dwa lata temu leżałam sobie na kocyku zadowolona i wystawiałam kości do słońca. Nagle słyszę jakieś zamieszanie. Facet na oko czterdziestoletni zaczepia dwie dziewczyny:
- To jest nienormalne! Wyprawiajcie takie rzeczy sobie w domu. Tu są dzieci!
Babki leżały całkiem niedaleko naszego koca i nie widziałam, żeby robiły cokolwiek gorszącego/niebezpiecznego/czego nie widziałabym wcześniej. Ot przytulały się i cmoknęły od czasu do czasu. Kobiety nie pozostały mu dłużne i też zaczęły na niego krzyczeć:
- Czy to samo mówisz heteroseksualnym parom? Nie wtrącaj się w nieswoje sprawy!
I zaraz z mojego kocyka powstałam ja. A jak mnie ktoś wkurzy to głos mam donośny:
- A odczepisz się ty od nich!? Zostaw je w spokoju!
- Ale to wynaturzenie, przeciwko Bogu (oczywiście) i jakimkolwiek normom (a jakże). Facio pokrzykiwał dalej, ale już nie tak pewien swego.
- Zostaw je w spokoju do cholery i daj nam wszystkim cieszyć się pogodą!
I poszedł, ale niedaleko. Przystanął przy ręczniku kogoś innego tłumacząc swoje racje, tym razem już cicho. Dziewczyny mi podziękowały i był spokój.
Wczoraj oglądałam program What Would You Do? Ukryta kamera i aktorzy odgrywający sceny naprawdę wzburzające krew w żyłach. Kamery, a za ich pomocą widzowie obserwują reakcje postronnych ludzi na to co wydaje się być, złym traktowaniem, krzywdą, nadużyciem. Różnie to bywa, czasem ludzie reagują, czasem nie. Zależy od tego kto nadużycia dokonuje, albo komu dzieje się krzywda. Jak na przykład rower kradła atrakcyjna kobieta, to panowie jej nawet pomagali chociaż powiedziała im, że to nie jej własność. Jak to samo robił czarnoskóry dwudziestoparolatek to zaraz zebrał się tłum i co rusz ktoś dzwonił na 911.
I wczoraj był odcinek, w którym para homoseksualna z dziećmi- aktorzy- raz były to dwie kobiety, raz dwaj mężczyźni, oraz dziewczynka i chłopiec, siadali przy stole w restauracji planując zjeść spokojny rodzinny posiłek. Kelner, również aktor, podchodził do stolika i kiedy "zorientował się", że ma obsługiwać niekonwencjonalną rodzinę zaczynał bardzo głośno zadawać osobiste pytania (czy chociaż kiedyś próbowałaś spać z facetem?), aż w końcu wypraszał rodzinę z restauracji (wy jesteście normalni- to do dzieci- to wasi rodzice powinni się leczyć). No kelner zachowywał się jak rasowy homofob. Sytuacja była odegrana kilkadziesiąt razy, widziało to setki ludzi. Niewiele zareagowało. Nawet kiedy reżyser poinstruował dziewczynkę, żeby zaczęła płakać i prosić postronnych o reakcję- nie doczekała się takowej. Kilka osób się oburzyło, niektórzy nawrzeszczeli na kelnera, jeden chłopak już do niego wstał, żeby go "przekonać" do zamknięcia się, ale ogólny obraz wygląda słabo. I to w Nowym Jorku- stanie, który uważany jest za różnorodny, tolerancyjny i kolorowy. Strach pomyśleć, co działoby się w innych miejscach. Może nawet klienci próbowaliby pomóc kelnerowi wywalić tę biedną rodzinę z restauracji.

PS. Oglądał ktoś finał sezonu Grey's Anatomy? Więcej dramatyzmu nie dało się zmieścić w dwóch godzinach, ale podobało mi się, oj podobało.

środa, 5 maja 2010

Wkurzyłam fryzjerkę

Właściwie kilka fryzjerek, ale na moje usprawiedliwienie, one wkurzyły mnie pierwsze. A to było tak:
Narzekałam Justynie, że nikt mi dobrze włosów nie potrafi, czy nie chce zrobić. Ciągle nie jest tak jak chcę. A to za jasno, a to za gęsto, no i niszczą mi te włosy strasznie. Na to mi Justyna powiedziała, że chodzi od dawna w jedno miejsce i jest zadowolona. Zawsze jest zrobione tak jak chce i niedrogo, co też się liczy. Pojechałam tam dziś specjalnie i już na wstępie panu z recepcji powiedziałam, że ostatni fryzjer spartaczył robotę i tym razem bardzo proszę dać mi kogośa kto zna się na rzeczy. Pan powiedzial to Pani Numer Jeden, A ta zaprowadziła mnie do Pani Numer Dwa. Ja mówilam czego dokładnie chcę, a Pani Numer Jeden z kolei tłumaczyła to Pani Numer Dwa. Obydwie przy tym kiwały głowami i powtarzały OK, OK. Skoro OK, to siadłam wygodnie na krześle, a Pani Numer Dwa zaczęła mieszać najpierw farbę, a później przeczesywać moje włosy. Jak doszła do wybierania pasemek to musiałam ją zatrzymać, bo już widziałam, że nie tak miała to robić.
- Chciałabym, żeby pasemka były cieńsze i większe odstępy pomiędzy nimi. Powiedziałam niezrażona. Pani Numer Dwa pokiwała głową i robiła dalej swoje. Musiałam ją zatrzymac zanim zdążyła nałożyc farbę.
- Cieńsze pasemka, próbowałam tłumaczyć i pokazywac, takie odstępy. Te są za duże. Jeszcze nie straciłam cierpliwości. Niestety pani Numer Dwa nie miala zielonego pojęcia o czym mówię. Juz chcialam wychodzić, kiedy podeszła Pani Numer Trzy.
- Nie chcę, żeby te pasemka były tak gęsto, nie lubię naćkanych. Wolę cienkie i rzadziej. Chcę, żeby odstępy między nimi były takie. Pokazałam im na palcach.
- Ok, to ty chcesz, żeb te pasemka były grubsze, tak?
- Nie grubsze, cieńsze! O bogini, skąd we mnie tyle cierpliwości.
-Takie? Pani Numer Trzy wydzieliła pasemko.
- Nie, nie takie. Mówię, że cieńsze.
Acha, no o pani wydzieliła super mega grube pasmo i spojrzała na mnie pytająco.
- Przykro mi, ale ja nie mogę pozwolić robić moje włosy komuś, kto nie rozumie, co do niej mówię. Wychodzę. I zaczęłam zdejmowac z siebie pelerynę, która równie dobrze mogłaby być czerwona jak płacha na byka.
Pani Numer Jeden jak tylko to zobaczyła, to pojawiła się znikąd pytając o co chodzi.
-Naprawdę mi przykro, ale wychodzę. Te panie nie rozumieja co mówię, a nie chcę miec znów włosów zrobionyc byle jak. Pożaliłam się.
- Nie ma problemu, to MNIE wytłumacz. Tak jakbym jej tego nie tłumaczyła już na samym początku.
- Ok, pasemka maja byc cieńsze i większe odległości pomiędzy nimi. Nie chcę, żeby mi się zlewały. Większe odległości, rozumiesz?
- Jasne, jak chcesz większe pasemka to będą większe pasemka....
-Aaaaaaaaaaa! Wychodzę! Moja bogini cierpliwości nie wytrzymała.
- Ale farba jest juz rozmieszana, zakrzyknęła Pani Numer Jeden, zobacz, będę musiała ją wyrzucic.
-Przykro mi...
I naprawde było mi przykro, chociaż byłam mocno zirytowana. Straciłam czas, żeby pojechać tam specjalnie tylko po to, żeby przekonac się, że niektórzy nie mówią tam wcale po angielsku, a większość mówi słabiutko. Nie wiem, czy aby zostać fryzjerem należy byc artystą, czy rzemieślnikiem, ale wiem, że na pewno trzeba władać jęzkiem, którym posługuja się klientki.
Całą historię opowiedziałam mojej innej koleżance Kaśce. Ona poleciła mi inną fryzjerkę- Polkę. Jadę tam jutro i mam nadziję, że na tym zakonczą się moje poszukiwania. Z Polką się chyba jakoś dogadam, co nie?

niedziela, 2 maja 2010

Przykład

W piątek wstałam późno, ale na tyle wcześnie żeby nastawić sobie jajka na miękko. Zanim się obejrzałam mój dzień zleciał- ciągle w biegu. Około 4p.m. dostałam wiadomość: do mieszkania włamała się straż pożarna, żeby ugasić, czy raczej wyłączyć moje śniadanie.
Dopiero wtedy z resztą zorienowałąm się, że nie jadłam śniadania. Jeszcze przez pół godziny denerwowałam się, czy z Szekspirem wszystko w porządku. Tak długo zajęło J. znalezienie go, albo tak długo chciał mnie potrzymać w niepewności. O żesz kurka, jak ja sie denerwowałam. Na szczęście kotek, kotecek, miziulek mój śliczny spał sobie w najlepsze i nic mu sie nie stało.
Tak naprawdę to niewiele się stało. Biedne jajka się zwęgłiły i zadymiły całe mieszkanie, ale nawet garczek się nie za bardzo sczernił. Dym zaalarmował sąsiadów, a oni straż pożarną. Najwieksze zniszczenie to te wyłamane drzwi. Pablo, nasz przemiły cieć, wymienił zamek natychmiast, a o tym, że zamierza pomalować drzwi wiem z naszej konwersacji przy okazji wymienianego okna. Pamiętacie, tydzień temu ktoś wybił nam okno. W tym tygodniu ja zapomniałam o śniadaniu.
Całe mieszkanie cuchnie dymem mimo ciągłego wietrzenia, mycia i prania. No cuchnie tym najgorszym ze smrodów zweglonego jedzenia i plastiku. Tak, bo miałam takie specjalne plastikowe jajko, które miało pokazywać kiedy na miękko, kiedy na twardo. Trzeba tylko na to cholerne jajko spoglądać i wyłączyć gaz. Jak się okazuje strasznie skomplikowana procedura dla mnie. Ale ludzie, gdzie trzeba mieć głowę, żeby nie pamiętać, że się nic nie jadło cały dzień! Ot, taki przejaw cech, o kórych pisałam w poprzedniej notce.

czwartek, 29 kwietnia 2010

A dziś będę Marudą

Jestem galaretą, przewrażliwieńcem, choleryczką. Jak jest źle to olaboga, jak jest dobrze to impreza do rana. No taka jestem i nie mówię tego kokieteryjnie, żebyście zaprzeczali. Jestem przy tym zupełnie funkcjonalna, więc może odrobinę przesadzam, a może nie.

Mówię o tym dlatego, że jestem też zazdrośnicą- zazdroszczę ludziom, ktorzy tacy nie są. Zazdroszczę ludziom solidnym, zdrowo myślącym i nie robiącym końca swiata z każdego problemu. Mam koleżankę, której wszystko układa się delikatnie mówiąc tak sobie. I praca taka nijaka i życie prywatne częściej pod wozem niż na nim. Ona się nie załamuje, wszystko przyjmuje jako kolejną rzecz, która jej się przytrafia i którą trzeba się zająć i tyle. Ja zanim zabiorę się za rozwiązywanie problemu to najpierw sobie popłaczę (o ja biedna), ponarzekam (to takie niesprawiedliwe) i dopiero jestem w stanie spojrzeć w "twarz" problemu. Wolałabym stać na ziemi wszystkimi dziesięcioma nogami.

Znam osoby, znam wiele osób, w porównaniu do których to ja właśnie stoję twardo na ziemi, a one dryfują gdzieś w chmurach. Ale ja chciałabym bardziej, więcej. Może potrzebuję naprawdę jakiegoś kursu pewności siebie, asertywności, a najlepiej żeby ktoś powiedział mi czego chcę, bo szukanie mnie męczy.

Valley of Fire, czyli jeszcze raz pustynia

Definitywnie jes coś niesamowitego w tym miejcu i nie chodzi tylko o piękno. Wydaje mi się, że odczuwa się tam spokój duszy, zespolenie z naturą, ale bez żadnych przesadnie wzniosłych ochów i achów. Po prostu jest się częścią czegoś większego. Często można zupełnie zapomnieć, że całkiem niedaleko jest XXI wiek, że są jeszcze jacyś ludzie. Telefony komórkowe oczywiście nie maja zasięgu, z resztą po co. Osy zlatują isę do każdej kropli wody, a także do słodkiego zapachu kwiatowego balsamu do ciała. Ciągle musiałam się od nich oganiać.









wtorek, 27 kwietnia 2010

Mów mi Chwalipięta

Ostatnie dni, a nawet tygodnie to huśtawka- raz rozpacz, raz ekstaza. Zastanawiam się czy moja Anielica nie ma przypadkiem depresjii dwubiegunowej. Albo upija sie i co rusz a to jest pijana, a to ma kaca.
Jedna pewna rzecz: lubię być studentką. Na zajęcia chodzę wieczorami, więc zazwyczaj jestem zmęczona po całym dniu pracy, ale i tak lubię tam być. Może dlatego, że na razie biorę tylko jedną klasę, więc nie jest to jakieś straszne obciążenie. Mam nadzieję, że nastepne semestry nie będą dawać mi się bardziej we znaki.
Zastanawiałam się ostatnio, czy ja lubię się uczyć tak po prostu, czy chodzi tylko o to, że idzie mi świetnie. Jestem z siebie serio dumna, a wyniki mam lepsze niż się spodziewałam. Po ostatnim teście profesor napisał do mnie maila, że dostałam 98%. Moją pierwszą myślą było: Co schrzaniłam, że zabrakło mi dwóch procent!? Tym bardziej skwasiłam sie jak wypisywał na tablicy średnia ocen w grupie- 72%. 100% dostała tylko jedna osoba. No, żesz! Dlaczego nie ja! Dwa procent, aaaa! Okazało się, że tą jedyną osobą byłam jednak ja, a profesorowi coś się pomyliło w mailu do mnie :) Pękłam z dumy i radości. Matematykę miałam ostatnio 13 lat temu. Nawet rzeczy, które kiedyś wiedziałam "zapomniały" mi się dawno. Musiałam sobie dużo przypomnieć, żeby móc uczyć się zupełnie nowych rzeczy. Nie przychodzi mi to ot tak sobie po prostu, jak to niektórym w mojej grupie sie wydaje. Tymczasem ponad połowa klasy odpadła. Na kilku pierwszych zajęciach sala była pełna, a spóźnialscy musieli pożyczać krzesła z klas obok. Termin wypisywania się z zajęć bez konsekwencji minął 20 kwietnia i od tamtej pory w sali jest luźno. Uff, no to się pochwaliłam :)

A teraz jeszcze kilka zdań z innej beczki. Czytam właśnie "Eat , Pray, Love" E. Gilbert, czytadło bardzo popularne w ostatnich latach. Chociaż wlaściwie dopiero zaczęłam, to mam już jakieś "ale" do tej książki. Po pierwsze autorka chce uchodzić za uduchowioną i na pewno za taką uchodzi w oczach wielu osób. Dla mnie jednak wiele tych jej przeżyć duchowych to zwykłe przesądy. Rozumiem poszukiwanie szczęścia i chęć zrozumienia samej siebie, ale czytanie z ręki? Serio? Mimo wszystko zamierzam doczytac książkę do końca, więc możliwe, że się jeszcze powymądrzam.

PS. Witam w nowym miejscu, jak Wam się podoba?