środa, 31 października 2012

Sandy, melduje ze zyje

Ten huragan mial byc silny, silniejszy niz ktorykolwiek wczesniej. Ale podobnie gadali o Irene. Teraz dziekuke boginiom, ze jestesmy cali i zdrowi. W okolicy sceny dantejskie. Poprzewracane drzewa, porzucone samochody. Pare przecznic od nas pradu juz nie ma i tak az do Coney Island a tam... Powodz, budynki pozalewane, fala poprzenosila samochody w dziwne miejsca. Kontaktu ze swiatem zadnego. Internet padl, a i telefon dziala sporadycznie. Metro nie kursuje, jutro ma cos niesmialo wystartowac, ale nadal bez polaczenia miedzy dzielnicami. Polaczenia autobusowe sa do niczego, a korki olbrzymie.
Caly czas mam na uwadze te mase ludzkich nieszczesc, spowodowanych tym huraganem i jestem wdzieczna, ze nam sie nic nie stalo.

wtorek, 9 października 2012

Nieobecność Usprawiedliwiam

Nie było mnie tu, w necie, ostatnio wcale. Za intensywnie jestem w realu i tu już nie starcza sił. Wszystko na raz woła o moją uwagę, a ja próbuję rozdwoić się i potroić i nawet się czasem udaje. Lato minęło za szybko. Było jezioro, był ocean. Była wiewiórka włamywaczka kuchenna. W międzyczasie poznałam Evek nareszcie osobiście i nauczyłam się od niej między innymi nazywać mojego kota "ładnym inaczej", a nie paskudkiem. Evek opowieść o odwiedzinach w Wielkim Jabłku jest tu, tu i tu. Polecam.

Teraz moje życie koncentruje się głównie na walce z różnymi instytucjami publicznymi. Procedury i procedury, a człowiek jakoś z tego wszystkiego znika, przecieka pomiędzy kolejnymi kawałkami papieru. A urzędnicy te świstki lubią gubić, zapominać. Nikt nie myśli o tym, że nie chodzi o to, żeby te papierki uporządkować, że przecież chodzi o człowieka, że człowiek powinna być ważniejsza od kolejnego karteluszka. Walka z urzędami to taka walka z wiatrakami i czasem zdaje mi się, że Don Kihot miał w tym więcej sukcesów niż ja.

Nie miało być pesymistycznie, ale jakoś tak wyszło. Cóż, następnym razem będzie optymistyczniej.
A tu kilka fotek z lata: